Sport mnie odmładza

Rozmowa z Krzysztofem Włosikiem

Czy łucznictwo to wymagający sport?

Aby oddać dobry strzał, trzeba odpowiednio ułożyć ciało, uspokoić oddech, skoncentrować się. Naciąganie łuku sprawia, że czuć napięcie w mięśniach, a moment zwolnienia cięciwy wyzwala niesamowite uczucie. Widzimy, jak strzała wychodzi z łuku, nabiera prędkości i wpada blisko koloru żółtego. To wspaniałe uczucie! Na początku przygody z łucznictwem to uczucie jest najsilniejsze, dobrze je pamiętam.

Ci, którzy strzelają po raz pierwszy, sami przyznają: „Jaki to piękny sport! Nie wiedziałem, że strzelając, można się tak zrelaksować”.

Dostrzega pan obecnie większe zainteresowanie łucznictwem?

Jak najbardziej. Ubolewam tylko nad jednym: że za dużo osób uważa się za znawców, bo przeczytali lub zobaczyli, jak się strzela. A to trzeba przeżyć. Potrenować, samemu ponaciągać łuk, postrzelać, wtedy dopiero można się wypowiadać na ten temat. Tymczasem spotykam się z reakcjami rodziców: „Nie puszczę dziecka na strzelanie, bo jest kontuzjogenne. I niebezpieczne, bo uderza cięciwa”. Owszem, cięciwa muska przy pewnym ułożeniu rąk, to nie jest przecież takie strzelanie jak na podwórku w trakcie zabawy. A dużo dzieci strzela na podwórkach, kupują sobie łuki, ale nie przychodzą na zajęcia do klubów. Wystarczyłaby pomoc fachowców, którzy poprawiliby parę elementów, i już dziecko miałoby większą satysfakcję z tego, że strzela celniej. Ciało musi być ładnie ułożone, musi zachodzić harmonia.

Kobiety lubią, gdy wyjaśniam, by podczas strzelania poczuły się jak na wybiegu. Parę miesięcy temu odkryłem, że wyczuwam, kto trenuje taniec – te osoby przybierają odpowiednią pozycję. Niedawno miałem imprezę w Ogrodzie Doświadczeń i zauważyłem to u jednej pani. Ona zaskoczona pyta: „A skąd pan wie?”. „Bo widzę po sylwetce, po ułożeniu ciała”. Gdy naciągała łuk, od razu odpowiednio podnosiła ręce, tworzyła jakby ramę, bez niepotrzebnego podkurczania.


Łucznictwo – polska dyscyplina

– Łucznictwo jest jednym z najzdrowszych i najbardziej estetycznych sportów. Nie wyczerpuje organizmu, nie jest ćwiczeniem męczącym. […] Z powodzeniem uprawiać go może zarówno mężczyzna, jak kobieta i dziecko, zarówno młodzieniec lub dziewczyna, jak i osoba w starszym wieku – pisały Janina Dymecka i Janina Kurkowska-Spychajowa, autorki poradnika Szermierka, łucznictwo, strzelanie z… 1935 r. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z faktu, że Polacy byli pionierami łucznictwa. Dyscyplina ta została spopularyzowana przed wojną przez Mieczysława Fularskiego i Apoloniusza Zarychtę po ich powrocie z Ameryki Południowej. Zawody organizowane przez Fularskiego i Zarychtę cieszyły się ogromną popularnością wśród Polaków. Utworzono Polski Związek Łuczniczy, a w 1931 r. we Lwowie zorganizowano pierwsze mistrzostwa świata w tej dyscyplinie. Z inicjatywy polskich działaczy powstała Międzynarodowa Federacja Łucznicza.

Przedwojenni polscy łucznicy odnosili wiele sukcesów. Polki należały do najlepszych zawodniczek na świecie. Ich liderką była Janina Kurkowska-Spychajowa, która zdobyła… 64 medale mistrzostw świata! To rekord w historii światowego łucznictwa. Kurkowska-Spychajowa sięgała po tytuł mistrzyni świata aż 38 razy.


Pamięta pan chwilę, gdy po raz pierwszy wziął pan łuk do ręki?

Oczywiście! Mam siostrę i brata, starszych ode mnie – Jolę i Janka. To oni rozpoczęli w naszej rodzinie przygodę z łucznictwem. Siostra, jak to dziewczyna, niedługo trenowała, ok. 5 lat, za to brat był nawet w kadrze. Miałem to szczęście, że przynosili sprzęt do domu, bo ćwiczyli naciąganie łuku. Zacząłem powolutku się przymierzać. Początkowo nie udawało mi się naciągnąć łuku, nie miałem tyle siły – brat był starszy, ćwiczył na siłowni. Janek miał najlepszy sprzęt, bo należał do kadry, ja miałem łuk gorszego sortu. Ale dość dobrze szło mi strzelanie.

Potem brat poszedł do wojska, do klubu wojskowego Drukarz Warszawa. Powiedział mi: „To ja zostawię ci moje kadrowe strzały”. To były doskonałe amerykańskie strzały! Każdy marzył, by takie mieć, ciężko było zdobyć dobry sprzęt. Bardzo doceniałem gest brata. Podwoiłem treningi i automatycznie przełożyło się to na wyniki. Już jako junior w ’78 r. zdobyłem mistrzostwo Polski seniorów, a łącznie byłem mistrzem Polski sześciokrotnie. Czasami wspominamy z bratem nasze wyjazdy w kadrze. Ja miałem ich zdecydowanie więcej, bo dłużej od niego, aż 17 lat, byłem w kadrze. Zwiedziłem troszeczkę świata.

Wtedy niewiele osób wyjeżdżało, a sport dał panu taką możliwość.

Tak. Byłem w Szwajcarii, Niemczech, Stanach Zjednoczonych.

No i jeszcze olimpiada w Moskwie w ’80 r., którą bardzo mile wspominam. Spotkałem tam sportowców, których widywałem tylko w telewizji: Władysława Kozakiewicza, Jacka Wszołę czy świętej pamięci Bronka Malinowskiego. Wcześniej byliśmy na 3-tygodniowym zgrupowaniu w Spale. Jeździliśmy po zakładach pracy, pokazywaliśmy się. Jak ja to mówię, byliśmy popularni jak niedźwiedź na Krupówkach!

W Spale doszło do śmiesznej sytuacji, bo dałem naciągnąć łuk Władkowi Kozakiewiczowi. On chwycił łuk, naciągnął i mówi: „Jak ty to robisz, że trzymasz łuk nieruchomo?”. Całe ręce mu drżały, a był przecież znacznie silniejszy ode mnie. W tamtych latach byłem zresztą jeszcze szczuplejszy niż dzisiaj.

Jeszcze zabawniej było z ciężarowcami na zgrupowaniu kadry, w którym uczestniczyły też dziewczyny. Chłopcy mówią do nich: „Dziewczyny, pokażcie nam te łuki”. My do nich: „Wy jesteście ciężarowcy, ale nie dacie rady naciągnąć łuku”. Oburzyli się: „Jak to nie naciągniemy?!”. Dziewczyna pokazała im, jak naciąga się prawidłowo, czyli tylko trzema palcami. Potem oni chwycili łuki i powtórzyła się sytuacja: ręce im się trzęsły, nie mogli w ogóle utrzymać celu. To dlatego, że łuk trzeba naciągać z czuciem, nie można siłowo, na jeden raz. Wtedy przyznali nam rację, mówią: „Dziewczyny, jesteście mega! Jak wy możecie tak przez 3 godziny napinać łuki!”. Bo gdyby zsumować liczbę wszystkich oddanych strzałów, to okazałoby się, że przez cały ten czas naciąga się parę ton! To jest bardzo duży wyczyn.

Czyli trzeba mieć kondycję. A wydawałoby się, że wystarczy chwycić łuk, naciągnąć strzałę i strzelić.

Nie ma szans! Potrzebna jest kondycja. Gdy przykładowo byliśmy w Zakopanem, strzelaliśmy bardzo mało. To właśnie trening siłowy i ogólnorozwojowy sprawiał, że łatwiej było panować nad łukiem. Bo ręce nie drżą z nerwów, choć to oczywiście też się zdarza. Widziałem zawodników, którym porteczki się trzęsły, gdy oddawali strzał. Ale ja wyciszałem się przed zawodami i nie miałem tremy.

I nie stresował się pan nawet przed występem olimpijskim?

Olimpiada to nieco inna historia. Przed igrzyskami dosięgła mnie polityka. W 1979 r. odbywały się mistrzostwa świata w Berlinie Zachodnim. Byliśmy tam około 1 tygodnia, wszystko przebiegało bez problemów – do czasu, aż okazało się, że ma wystartować Republika Południowej Afryki. Władza stwierdziła, że jeśli oni się pojawią, to my nie wystartujemy – bo to są rasiści, biją Murzynów i my z nimi nie będziemy konkurować… Tymczasem najlepszym sprawdzianem przed olimpiadą są właśnie mistrzostwa świata. Gdybym wziął w nich udział, wiedziałbym, jaka jest moja pozycja wśród innych zawodników. W tamtym czasie wygrywałem z rekordzistami, z mistrzami świata. Niemcy byli bardzo dobrzy, ja zajmowałem zwykle drugie, trzecie lub czwarte miejsce. Ale to właśnie na mistrzostwach świata, w których biorą udział również zawodnicy spoza Europy, można najlepiej sprawdzić się przed olimpiadą. Myśmy tego sprawdzianu nie mieli.

W każdym razie pojechałem na olimpiadę z dwiema dziewczynami, które startowały na wcześniejszych igrzyskach. Miały doświadczenie, były wicemistrzyniami świata. Czułem się niekomfortowo, bo byłem jedynym łucznikiem, i to młodszym od tych dziewczyn. Tak że – odpowiadając wreszcie na pytanie – dopadła mnie trema debiutanta, ale nie wstydzę się tego. Nie miałem szansy, by wystartować na dużej imprezie. Gdyby tak się stało, wyciągnąłbym wnioski, bo wiedziałbym, na czym stoję.

W rezultacie występ na olimpiadzie raczej nie należał do udanych?

Na początku słabiej strzeliłem i musiałem gonić czołówkę. Po kwalifikacjach byłem na 25. miejscu, choć ostatecznie zająłem 10. lokatę. Odrobić 15 miejsc na olimpiadzie to naprawdę wyczyn.

Jak dokładnie przebiega konkurencja na olimpiadzie?

Na olimpiadzie strzela się z 90, 70, 50 i 30 metrów. Najpierw są dwa długie dystanse, w drugi dzień – krótkie, później to samo, czyli jeszcze raz długie i krótkie. Długie dystanse zawsze ciągnęły się za mną, zwłaszcza 90 metrów nie było moją najmocniejszą stroną. Lepiej strzelałem na krótszych dystansach: na 30 czy 50 metrów. Muszę się pochwalić, że na tym drugim wyrównałem rekord świata. Jeszcze przed olimpiadą strzeliłem 358 na 360 punktów, nikt na świecie nie miał takiego wyniku. Ale w Moskwie tę drugą dziewięćdziesiątkę strzelałem bardzo dobrze. W efekcie, jak wspomniałem, odrobiłem aż 15 miejsc. W każdym razie olimpiada to niesamowite przeżycie: najlepsi zawodnicy, specjalne stroje, cała ta atmosfera wokoło…

Jak długo po olimpiadzie trwała pana kariera zawodnicza?

Do ’94 r., prawie 15 lat. Łucznictwo to sport, który pozwala na długą karierę. W pewnym momencie trzeba jednak zrobić przerwę. Jeśli ktoś bierze udział raz za razem w Pucharze Świata, Pucharze Europy, potem w mistrzostwach Europy, mistrzostwach świata, w igrzyskach, grozi to wyeksploatowaniem zawodnika. Organizm musi odpocząć. Trzeba zejść z obciążeń treningowych, zawodnik powinien odpocząć, w przeciwnym razie może się wypalić. Ja też byłem w takiej sytuacji. W klubie chciano, żebym jechał na zawody klubowe. A to „Krzysiek jedź z reprezentacją”, a to „Krzysiek musisz wystartować, bo to, bo tamto”…

Czuł się pan zmęczony?

Tak, chciałem odpocząć. W dodatku okazało się, że mój tata ma nowotwór. Złamało mnie to trochę, bo to pierwsza taka ciężka choroba w rodzinie. Widziałem później, że jego wyniki są coraz słabsze, bardzo się martwiłem. Jechałem na zawody, a myślami byłem gdzie indziej.

To nie sprzyjało dobrym wynikom.

Nie czarujmy się, że trudna sytuacja w rodzinie nie wpływa na poziom sportowy zawodnika. Wpływa, naprawdę wpływa. Jeśli młody zawodnik ma problemy w szkole, od razu widzę to na treningach. Pytam, jak oceny, i słyszę, że dzieciak musi zdać to czy tamto. Mamy bardzo dobrych zawodników z liceum, aktualnych mistrzów Polski juniorów. Chłopaki mają wicemistrzostwo drużynowo, mamy też indywidualne mistrzostwo i wicemistrzostwo juniorów. Naprawdę rewelacyjni zawodnicy, ale zawsze potrafię dostrzec, gdy coś jest nie w porządku. Wtedy pytam o szkołę, bo zawodnik musi to z siebie wyrzucić. Jeżeli tego nie zrobi, dusi problem w sobie, będzie się to za nim ciągnąć. Wszystkie domowe sprawy w życiu sportowca muszą być ułożone, inaczej nie będzie wyników. Zawodnik wyczynowy musi mieć spokój w sercu.

W jednym z wywiadów przeczytałam, że „ustrzelił” pan sobie żonę!

Muszę zdementować tę informację. To żona mnie ustrzeliła! Byłem wtedy na topie, żona studiowała w akademii wychowania fizycznego, strzelała od 6 lat, była wicemistrzynią spartakiady młodzieży. Dostała się też do reprezentacji Polski w grupie olimpijskiej B, ja byłem w A, więc wyżej. Dlatego to ona mnie ustrzeliła.

Czyli połączyła was sportowa pasja?

Oczywiście. Jeździliśmy razem na zgrupowania, widywaliśmy się często – i tworzymy udane małżeństwo do dziś.

Jesteście nadal aktywni sportowo?

Żona jest nauczycielką wychowania fizycznego w szkole podstawowej w Krakowie. Ja też prowadzę zajęcia. Zawodnicy mają mi za złe, że prowadzę już cztery małe klubiki. W Dobczycach, w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury i Sportu, mam bardzo dobrego zawodnika, Karola Kępę. Jedziemy niebawem na mistrzostwa Europy. Myślę, że ma duże szanse. Podczas Pucharu Europy był piąty, a w mikście z dziewczyną z Żywca zdobyli brązowy medal. Wyśmienicie strzelali! Proszę sobie wyobrazić, że przy równej liczbie punktów o wygranej decydują milimetry i wejście do finałowej czwórki ten chłopak przegrał właśnie o milimetr! Strzelił ósemkę, podobnie jak Belg, z którym rywalizował. Tamten był jednak bliżej środka właśnie o milimetr. I to wszystko na dystansie 60 metrów! Zdarzają się takie dramaty…

A cieszy pana praca z młodzieżą?

Bardzo! Motywuje mnie to i daje mi poczucie, że jestem ciągle potrzebny. Nie czuję się nawet na te 60 czy 70 lat – już nawet nie wiem ile, bo nie liczę. Straciłem rachubę czasu właśnie przez to, że pracuję z młodzieżą i pozostaję aktywny. Ale zawodnicy też czują, że mają oparcie, mogą mi się wyżalić.

Trochę pan im ojcuje?

Zdecydowanie. Ale tak musi być. Trener to również psycholog, ojciec, prezes. Dzięki temu dobrze rozumiem młodzież. Oczywiście dużo im zabraniam, nie mogą choćby na treningu używać telefonów komórkowych. To już staje się powszechnym nałogiem, nie do opanowania!

Na treningu potrzebna jest pełna koncentracja?

Zgadza się. Zwłaszcza że to jest dyscyplina dla chłopaków i dla dziewczyn. Spotykają się, rozmawiają ze sobą. Mówię im: „Zostawcie te telefony, porozmawiajcie”. Mają manię wyciągania telefonów! Pytam: „Ale po co sięgasz po telefon?”. „A bo muszę zobaczyć, która godzina”, „A bo SMS od mamy”. I tak na okrągło. Przez cały czas dostają ode mnie po uszach, bo chcę ich odzwyczaić. Muszą skoncentrować się na tym, co aktualnie wykonują.

Łucznictwo pomaga zresztą w dbaniu o perfekcję. Nie da się wpaść na trening, chwycić łuk, naciągnąć i ciach, ciach, ciach. Nie, wszystko musi być ułożone, od stóp do głów. Trzeba przyjąć odpowiednią postawę, w lekkim rozkroku. Niektórzy naoglądają się filmów czy bajek i potem niepotrzebnie przyklękają, wyrabiają sobie złe nawyki. To fakt, że bajki trochę zarażają strzelaniem, ale są dalekie od prawdy. Jak widzę, że ta Merida w bajce Merida waleczna wyciąga strzałę i od razu siup… Tak się nie da strzelić w matę wielkości metr na metr! A z 60 metrów strzelają już dziewczyny w wieku 16–17 lat, łuk musi mieć odpowiednią twardość. Trzeba odbyć treningi siłowe, ćwiczyć na gumach lateksowych, rozciągać się. Rozgrzewka jest bardzo ważna, przykładam do niej dużą wagę. Ale gdy dziewczyny przychodzą na trening od razu ze szkoły, mają tylko godzinkę, zaraz muszą jechać do domu, bo jutro sprawdzian lub coś innego, to kłóci się to wszystko ze sobą. Wychowanie, szkoła i treningi to czasem za dużo.

Pana dzieci też były aktywne sportowo?

Tak. Mamy trójkę dzieci. Kuba, najstarszy syn, strzelał z łuku, był mistrzem Małopolski dzieci i młodzików. Ale nie kontynuował kariery sportowej. A to chciał, żeby tata go trenował, nie trenerka, która była w klubie. A to życzył sobie celownika, bo dobrze już strzelał. Mówię mu: „Synu, najpierw musisz wyrosnąć na juniora, potem będziesz mógł czegoś żądać. Teraz musisz trenować”. W efekcie nieco się zniechęcił.

Córka też strzelała. Chcieliśmy skorygować u niej wadę postawy, bo łucznictwo – to warto powiedzieć – ma zbawienny wpływ na postawę. Jak dzieciaki noszą plecak czy torbę z jednej strony, to później jedno ramię jest niżej, drugie wyżej. Zdarza się, że dostaję informację od lekarza – bo musimy przeprowadzać badania lekarskie – że zawodnik ma skoliozę i nie wolno jej pogłębić. Wtedy przechodzimy na drugą rękę i postawa ciała się wyrównuje.

Mało tego, strzelanie z łuku pomaga nawet przy wadach wzroku! Osoba praworęczna trzyma łuk w lewej ręce i przymyka lewo oko. Jeśli słabo widzi na prawe oko, to musi wytężać wzrok – i w ten sposób też ćwiczy wzrok. Lekarze nawet nie wiedzą, że treningi w tym pomagają. Miałem przypadek, że doktor dziękował rodzicom za ćwiczenie wzroku z dzieckiem, a oni na to, że wcale nie ćwiczyli, tylko mały na łucznictwo chodzi!

Córka została łuczniczką?

Wolała sport bardziej ruchowy. Ale do dziś jeździ na zielone szkoły czy obozy dla dzieci jako łuczniczka i prowadzi tam zajęcia. Mam więc swoich następców. Młodszy syn z kolei trenował breakdance, teraz prowadzi własny biznes gastronomiczny, a także szkółki taneczne.

Lubi pan przekazywać młodszemu pokoleniu sportową pasję?

Żona ostatnio mi powiedziała, że jeżeli pójdzie na emeryturę, to mi pomoże, bo sporo jeżdżę po klubach – tu 2 godzinki, tam 2 godzinki… Za dużo wziąłem na siebie. A żona jest stonowana, spokojna, ma cierpliwość do dzieci, w końcu tyle lat przepracowała w szkole. Muszę przyznać, że sam nie dałbym rady. Byłem parę razy w szkole i podziwiam ją, że może wytrzymać w takim hałasie. Nieprawdopodobne, ile dzieci mają energii! Trzeba ją wyładowywać właśnie w sporcie. Ale dużo dzieci przychodzi na łucznictwo, żeby się wyciszyć.

W jakim wieku dzieci przychodzą do klubu?

Startują już dzieci w wieku 9–10 lat. One ćwiczą też sztuki walki, często grają na instrumentach, bo to teraz jest bardzo popularne. Mają mnóstwo dodatkowych zajęć, trudno im się skupić na jednej rzeczy. Dobrze, żeby w wieku 16–17 lat już coś wybrały, wiedziały, czego chcą, bo potem jest za późno. A w łucznictwie są duże talenty!

Spotykam się też z rodzicami. Ostatnio dziewczyna nie mogła pojechać na Puchar Polski, bo musiała poprawić oceny i miała przez tydzień zakaz wychodzenia z domu. A to były kwalifikacje do olimpiady młodzieży! Mówię mamie: „Pani karze mnie i ją, bo córka jest na wysokim poziomie, już puka do kadry Polski, a pani jej nie puszcza na zawody”. Dziewczynie przepada jeden start, musimy to nadrobić, a w sporcie nie nadrobi się niczego, gdy traci się regularność w startach. Dlatego tłumaczę mamie: „Nie karzmy dziewczyny, skoro jest bardzo zdolna”.

A jak pan dzisiaj dba o kondycję? Widać, że jest pan w świetnej formie!

Dziękuję. Rzeczywiście mam dobrą kondycję, ćwiczę troszeczkę. Staram się ruszać, ale niepotrzebnie tyle samochodem jeżdżę.

Wolałby pan rowerem?

Wolałbym. Tylko że mój samochód to jest drugi klub. Wożę w nim wszystkie części, podstawki, cięciwy, ogólnie dużo sprzętu. Oczywiście, gdy tylko mam czas wolny, staram się coś robić. Przyznam się, że na basen nie chodzę, ale mieszkam niedaleko Bagier w Krakowie, jestem radnym dzielnicy XIII i muszę pilnować tego, jaka jest woda, bo to mój teren, pięknie go urządziliśmy.

Na Bagrach mamy plażę, piętrową, jest bardzo sympatycznie. I jaka woda czysta!

Lubi pan tam pływać?

Lubię popływać. Nie biegam dużo, ale ogólnie dbam o ruch. Jem mało mięsa, za to dużo owoców i warzyw. W czasie wolnym z żoną lubimy jeździć rekreacyjnie na rowerach. Prowadzę dużo zajęć, jestem zapraszany na pokazy łucznictwa.

Strzelanie odbywa się zawsze w plenerze?

Tylko zimą chowamy się w hali. Kiedy jest 15 stopni, to ćwiczymy na zewnątrz. Nawet gdy pada deszcz, to też musimy trenować, bo trzeba być przygotowanym na wszystko. Jako trener byłem na igrzyskach olimpijskich juniorów w Singapurze. I tam mieliśmy pogodę niesamowitą! Co 15 minut, co pół godziny padał deszcz. Taka porządna ulewa! Przerywano zawody. Ale gdy pada zwykły deszcz czy wieje wietrzyk, to nie ma zmiłuj.

Na otwartym terenie zdarza się też przeciąg. Już parę razy w mojej karierze strzelaliśmy obok lotniska. Wychodzimy z hotelu, mówimy: „O kurczę, dzisiaj nie ma dużego wiatru”, a przy lotnisku i tak zawsze wieje. Muszę się pochwalić, że sam lubiłem strzelać w złych warunkach, umiałem się w nich odnaleźć. Doświadczony zawodnik potrafi radzić sobie z niekorzystnymi warunkami. Deszcz to nic takiego, wiatr jest najgorszy, trzeba brać na niego poprawkę.

Trudne to łucznictwo, gdy pan tak o nim opowiada…

Ale piękne! Naprawdę piękne. Zapraszam wszystkich, żeby spróbowali swoich sił.


Krzysztof Włosik – urodził się 28 kwietnia 1957 r. w Krakowie. Łucznik, 17-krotny rekordzista Polski. Był zawodnikiem krakowskich klubów: Garbarni i Nadwiślana. Olimpijczyk z Moskwy (zajął 10. miejsce w czwórboju indywidualnym). Wielokrotny złoty medalista mistrzostw Polski, trzykrotny zdobywca Pucharu Polski. Po zakończeniu kariery sportowej w 1995 r. został trenerem. Obecnie trenuje młodzież w MGOKiS Dobczyce oraz UKS „Ósemka”. Jest członkiem zarządu Polskiego Związku Łuczniczego.