Czuję się juniorem młodszym

Rozmowa z Romanem Paszke

Co kieruje człowiekiem, który postanawia opłynąć Ziemię bez zawijania do portów?

To chyba kwestia ewolucji mentalnej. Coś w człowieku zmienia się z biegiem czasu, gdy uprawia daną dyscyplinę. Większość czasu żeglowałem wraz z załogami. Zmieniały się jachty, dystanse i pojawiały się coraz ambitniejsze cele.

Dawniej przepłynięcie Zatoki Gdańskiej wydawało się dużym wyczynem. Jako młodzieniec razem z dwójką kolegów opłynąłem na małej wiosłowej łódce Twierdzę Wisłoujście – fosą zewnętrzną. To był dystans zaledwie 1,5 kilometra, ale płynęliśmy nocą i miało to dla mnie wymiar symboliczny. Pierwsza pętla na wodzie została zamknięta.

Potem był pierwszy rejs po Bałtyku, który okazał się bardzo ciężki. Miałem 13, może 14 lat i mój młody organizm bardzo źle znosił warunki morskie.

Dostał pan choroby morskiej?

Prawdę mówiąc, wymiotowałem dalej, niż mogłem spojrzeć… Gdy organizm się rozwija, wszystkie jego funkcje są w pewnym stopniu rozregulowane, z błędnikiem włącznie. Strasznie więc chorowałem. Pamiętam, że po tamtym rejsie powiedziałem sobie: „Nigdy więcej!”. Po 2 dniach siedziałem jednak znowu na pokładzie. Żeglowanie było silniejsze.

Kiedyś rejsy były naprawdę trudne, jakość łodzi pozostawiała wiele do życzenia. Nazywaliśmy je „samotopy”, bo cały czas przeciekały, niekiedy bardzo poważnie. To były stare drewniane jachty, w których klepki poszycia pracowały na falach – bez przerwy wpływała przez nie woda. Gdy pompy nie nadążały z odprowadzaniem wody, wylewało się ją wiadrami. Z tamtego okresu pamiętam powiedzenie, że „najlepszą pompą jest wiadro w rękach przestraszonego człowieka”.

A jednak zdecydował się pan na kolejne rejsy.

Startowałem później w kolejnych regatach morskich, a także w klasie olimpijskiej Tornado – bardzo szybki katamaran. To było moje pierwsze spotkanie z wielokadłubowcami. I tak już zostało.

Popłynęliśmy na katamaranie oceanicznym Warta-Polpharma na regaty dookoła świata. Opłynęliśmy kulę ziemską i zaczęliśmy przeprowadzać kolejne próby na innych jachtach oceanicznych, między innymi na jachcie klasy Volvo 60. Tych prób – udanych, ale i nieudanych – trochę było. Wreszcie przyszedł moment, by spróbować pożeglować samemu. Bo skoro opłynąłem cały świat z załogą, to trzeba spróbować zrobić to inaczej. Przekonałem się, że jak człowiek płynie sam, to jest znacznie łatwiej.

Dlaczego?

Przede wszystkim nie jest się odpowiedzialnym za załogę. Odpowiedzialność za drugiego człowieka jest poważnym obciążeniem.

Z drugiej strony nie można liczyć na żadną pomoc.

Tak, ale właśnie takie momenty uczą kreatywności. Jeżeli musimy na przykład przewiercić się przez ścianę, żeby coś zamocować, i nie ma nikogo, kto by przytrzymał nakrętkę z drugiej strony, trzeba samemu sobie poradzić. To zmusza do pomysłowości.

Każdy projekt, który wymyślamy, musi być atrakcyjny zarówno dla nas, jak i dla sponsora. Trzeba odpowiednio się zaprezentować, żeby otrzymać wsparcie finansowe.

Mówi się, że wzniósł pan ten sport na bardzo wysoki poziom przekazu marketingowego.

Myślę, że po prostu trafiłem na bardzo dobry moment. Kiedy budowaliśmy Gemini, czyli pierwszy w kraju jacht z włókna węglowego, był ’89 rok. W Polsce wszystko dopiero się rodziło. Trzeba było znaleźć sposób na to, żeby pomysł startów w światowej czołówce sprzedać sponsorowi, a potem sprzedawać medialnie w trakcie regat. Nie mieliśmy żadnych przykładów, musieliśmy podpatrywać przeciwników z Zachodu i adaptować ich sposób działania na naszym podwórku. Jednak zawsze były spore różnice w budżetach na korzyść naszych przeciwników.

Reportaże z regat rangi Grand Prix zaczęły coraz częściej pojawiać się w polskiej telewizji. A Gemini był jachtem, który zaczął przygodę z żeglarstwem w gronie światowych załóg zawodowych.

Sprawił pan, że dość elitarny sport stał się czymś, co rozpalało wyobraźnię wielu ludzi.

W czasie startów na Gemini w pucharze świata przez ponad 3 lata wyprodukowano ponad 20 odcinków w ramach telewizyjnego cyklu „Z wiatrem i pod wiatr”. Relacje emitowano przede wszystkim w TVP 2, powtarzano je w TVP Polonii, fragmenty pokazywano też w „Panoramach” i TVP 1. Udało nam się zainteresować również Telewizję Regionalną, Polską Agencję Prasową, lokalne gazety. Dzisiaj, w dobie internetu, byłoby nam dużo łatwiej. Wtedy musieliśmy przygotowywać odpowiednie informacje oddzielnie dla gazet lokalnych i ogólnopolskich. Początki były trudne.


Sprawny menedżer

Wśród ludzi związanych z żeglarstwem Roman Paszke ma opinię skutecznego i odważnego. Jako pierwszy w Polsce zaczął budować wyczynowe jachty morskie z materiałów hi-tech. Ma także dar do pozyskiwania sponsorów. – Myślę, że wielu ludzi w środowisku zazdrości mu tego – ocenił Krzysztof Olejnik, redaktor naczelny magazynu „Wiatr”, w rozmowie z naTemat. – Wielu zdaje sobie sprawę, że są równie dobrymi żeglarzami jak on, mają też pomysły na fajne rejsy, ale nie są w stanie zdobyć tylu pieniędzy na projekt. Ale generalnie jest niezwykle lubiany. Usiąść z nim przy kolacji i posłuchać go to niesamowita przyjemność. Potrafi opowiadać o żeglarstwie tak jak Wanda Rutkiewicz o górach. Roman Paszke jest świetnym menedżerem, ale też niezwykle odważnym człowiekiem. Robi to, na co inni baliby się porwać. Wielu jego współpracowników jest wytrawnymi żeglarzami.

Źródło: Kapitan Roman Paszke. Człowiek z żelaza odzyskał swój jacht. „Na pewno znowu wyruszy by pobić rekord”, www.natemat.pl, dostęp: 28.08.2016


Jakie jeszcze motywacje kierowały panem, żeby wypłynąć w samotny rejs dookoła świata?

Ustanowiono kiedyś rekordy, które można poprawić. To główna motywacja.

Dwa niepowodzenia były rozczarowaniem?

Wszystkie sporty techniczne są obarczone ryzykiem. Pojedynczy przegrany mecz jedenastki w piłce nożnej stanowi tylko fragment większej całości w rozgrywkach. A w żeglarstwie czy w rajdach samochodowych – sportach wybitnie technicznych – tak nie jest. Tylko wielokrotne próby doprowadzają do tego, że nasze doświadczenie w pewnym momencie procentuje.

Najwięcej rekordów w rejsach dookoła świata mają Francuzi, oni także są najbardziej zaawansowani technicznie. Żeglarstwo cieszy się w tym kraju ogromnym zainteresowaniem. Projekty mają wielokrotnie większe budżety niż u nas, Francuzi posiadają też największy żaglowy jacht sportowy na świecie – trimaran mierzący 42 metry długości. W ramach przygotowań przez 4,5 roku przeprowadzali po dwie załogowe próby dookoła świata rocznie. Wielokrotnie byli zmuszeni zawracać, ale nikt we Francji nie mówił, że im się nie udało. Takie są reguły tego sportu.
Francuzi to rozumieją.

Co się czuje, gdy wyrusza się w taką podróż? Port zostaje za plecami i co dalej?

W trakcie całego rejsu przekracza się kilka stref klimatycznych. Najpierw wchodzi się w strefę pasatów i to jest najcieplejszy okres żeglugi. Płynie się w bardzo przyjemnej strefie pogodowej. W tropikach są w miarę równe, spokojne wiatry, utrzymuje się jednolita prędkość. Nie ma stresu związanego z tym, że płynie się na granicy wytrzymałości łódki.

Wszystko zmienia się bardzo szybko, w ciągu 1–2 dni, dlatego że przy prędkościach, jakie rozwija jacht, codziennie przemierza się dużą odległość. Przy założeniu, że 60 mil morskich, czyli około 112 kilometrów, to jeden stopień geograficzny, Gemini w ciągu doby pokonuje parę stopni i wchodzi w zupełnie inny klimat, najpierw w tak zwaną strefę ryczących czterdziestek, a potem – wyjących pięćdziesiątek. Klimat półkuli południowej, czyli poniżej 37. równoleżnika, poniżej Kapsztadu, zmienia się błyskawicznie. To strefa dryfujących gór lodowych, temperatura wody bardzo szybko spada do plus 5–6 stopni, krótkie rękawki trzeba zamienić na ciepłą bieliznę, przydaje się też podgrzewacz w kieszeni, bo noce stają się zimne i wilgotne. To już jest strefa permanentnych sztormów i bardzo wysokich fal.

Zaczyna się walka z oceanem?

Może nie „walka”, bo w przypadku klasycznej trasy, czyli z wiatrem, z zachodu na wschód, to po prostu jest szybka, ostra żegluga, nawet na jednokadłubowcu. Jednak moje ostatnie rejsy oceaniczne były na katamaranie i na trasie pod wiatr, ze wschodu na zachód. Żeglowałem na zachód, dlatego że nie udało się nam zgromadzić odpowiedniego budżetu. Start na wschód jest mniej więcej trzykrotnie droższy niż start na zachód, ponieważ na trasie z wiatrem rekordy prędkości są bardzo wyśrubowane, a rejs po wiatr, chociaż technicznie znacznie trudniejszy, ma jeszcze spore rezerwy prędkości. Doszliśmy jednak do wniosku, że lepiej podjąć ryzyko i spróbować popłynąć na zachód, chociaż współczynnik prawdopodobieństwa, że się uda przepłynąć całą trasę, jest znacznie mniejszy niż w przypadku rejsu z wiatrem. To mniej więcej podobny współczynnik jak w przypadku próby zdobycia szczytu K2 zimą.

Marzy się panu kolejny start?

W tej chwili pracujemy nad projektem, który pozwoli wystartować w kilku krótszych próbach, ale bardzo wymagających. Krótsze rejsy są obarczone mniejszym ryzykiem. Jeśli ścigamy się na trasie 600 mil morskich, czyli około 1110 kilometrów, to nawet gdy coś się przytrafi, można zawrócić i spróbować popłynąć jeszcze raz. W przypadku rejsu na czas na trasie dookoła świata, gdy coś pójdzie nie tak, nie sposób zawrócić w połowie drogi – wówczas projekt musi zostać odwołany w danym sezonie.


Próby opłynięcia Ziemi

W 2007 r. Roman Paszke planował pobić rekord samotnego opłynięcia Ziemi bez zawijania do portów, który obecnie należy do Francuza Francisa Joyona (57 dni, 13 godz. i 34 min). Uroczystość wodowania nowego jachtu Bioton, wybudowanego w szwedzkiej stoczni, odbyła się 21 stycznia 2007 r. w Gdyni. Matką chrzestną jachtu została żona ówczesnego prezydenta RP – Maria Kaczyńska. Rejs uniemożliwiły wyjątkowo trudne warunki pogodowe panujące na półkuli południowej.

14 grudnia 2011 r. Roman Paszke ponownie samotnie wystartował z zamiarem okrążenia globu ze wschodu na zachód wokół przylądka Horn. Wyruszył z Wysp Kanaryjskich na katamaranie Gemini 3. Niestety 6 stycznia 2012 r. po ponad 5800 milach żeglugi w trudnych warunkach pogodowych jacht uległ awarii i Paszke podjął decyzję o przerwaniu rejsu.


Czuje się pan jak człowiek, który skończył 65 lat?

Nie, ja czuję się juniorem młodszym. Wiek to w dużej mierze kwestia mentalna. Jeśli ma się cele i dąży do ich realizacji, człowiek nie myśli o upływającym czasie. Oczywiście potrzebne jest do tego zdrowie. Aby osiągać cele sportowe, trzeba absolutnie zapomnieć o jakichkolwiek używkach, alkoholu i tak dalej. Stan umysłu nie może być niczym zakłócony.

Trzyma pan reżim treningowy?

Staram się. Rower dwa, trzy razy w tygodniu, do tego basen – to dla mnie podstawa. Gdy jestem na etapie zdobywania środków na rejs, oczywiście poświęcam odpowiednio mniej czasu na osobiste przygotowanie, ale gdy jestem bliski zrealizowania umowy ze sponsorem, zupełnie zmieniam tryb życia. Jak to się mówi, bardziej się wtedy personalizuję. Oprócz przygotowania jachtu i projektu trzeba zadbać o siebie. Nie może być tak, że muszę przerwać projekt w połowie tylko dlatego, że źle się do niego przygotowałem. Istotne są więc regularne badania, wydolnościówka, wszystko po to, aby zorientować się w swoich obecnych możliwościach. To jest absolutna podstawa, nie ma innej drogi.

A czy coś ogranicza pana ze względu na wiek?

Będąc aktywnym, człowiek zapomina, ile ma lat. Gdybym miał inne podejście do życia, to pewnie bym 20 razy się zastanowił, zanim zdecydowałbym się na pomysł opłynięcia Ziemi.

Co dało panu pływanie? Czego się pan nauczył dzięki temu, że wybrał pan taką drogę życiową?

Żeglarstwo jest sportem, który z biegiem czasu pozwala zawodnikowi na pewną ewolucję. Oczywiście można uprawiać żeglarstwo na Mazurach czy na Zalewie Solińskim, i wiele osób tak robi. Dla nich to również jest ocean, to jest ich świat. Nie każdy czuje potrzebę, by wypływać na szerokie wody, i nie ma w tym nic złego. Zawsze mówię, że prawdziwy ocean to ludzki mózg. Dla mnie było to o tyle fajne, że ocean to przestrzeń, z którą można coś zrobić. Ocean ponadto jest wymagający – trzeba mieć wiedzę z meteorologii, nawigacji, techniki żeglowania, praw fizyki związanych z ruchem jachtu, bo jacht porusza się w dwóch środowiskach: w atmosferze i pod wodą, a warunki obu tych ekosystemów są zupełnie różne. Gdybym nie uprawiał tego sportu, pewnie nigdy bym nie wiedział, co to jest efekt Magnusa, wykorzystywany również w tenisie. Nie poznałbym pewnie w takim stopniu prawa Bernoulliego od strony praktycznej. A w żeglarstwie tego typu wiedza jest potrzebna.

W międzyczasie nauczyłem się także budowania jachtów. Nie powiem, że jestem wybitnym ekspertem, ale jacht Gemini 1, pierwszy polski jacht z włókna węglowego, stworzony został przez zespół pod moim kierownictwem – a wtedy dopiero uczyliśmy się budowy jachtów. Udało się tego dokonać za sprawą Rolfa Vrolijka, z którym przy okazji się zaprzyjaźniłem. To jeden z najlepszych konstruktorów jachtowych na świecie. Pod koniec lat 80. przyjechał do Polski na moje zaproszenie i zostawił nam projekt. Na kolejnym spotkaniu Rolf zapytał: „No to budujesz, Romek?”. Zaczął mówić o jakichś detalach, kompletnie wtedy dla mnie niezrozumiałych. Rolf bardzo pomógł nam w zrozumieniu techniki budowy nowoczesnych jachtów. I ostatecznie się udało.

Nie dokonalibyśmy tego bez brygady prototypowni Gerarda Lewińskiego z dawnej Stoczni Jachtowej imienia Josepha Conrada w Gdańsku – to była świetna ekipa fachowców – i bez całego grona ludzi, którzy mi wtedy pomagali. Gemini to był pierwszy jacht, który zbudowaliśmy. Zresztą pływa do dzisiaj. Mogę powiedzieć, że Gemini otworzył mi drzwi na świat. Gdyby nie powstał, pewnie dzisiaj byśmy nie rozmawiali. Potem powstawały następne jachty, które na początku zawsze też nazywaliśmy Gemini, tylko przy nazwie przybywało kolejnych cyferek. Wyjątkiem były MK Café i Warta-Polpharma oraz Volkswagen.

Brak wiedzy nie musi być przeszkodą w realizacji ambitnych celów?

Nie jest przeszkodą, pod warunkiem że odpowiednią wiedzę nabędzie się przed realizacją pomysłu i w jej trakcie.

Czasami lepiej nie mieć pełnej wiedzy. Gemini powstało z nieświadomości. Nie wiedziałem, że prawdziwe środki trzeba zdobyć na realizację projektu, a nie na budowę jachtu. Dowiedziałem się o tym po stworzeniu jachtu. Na szczęście znalazłem sponsora, który docenił nasz wysiłek i to, co zrobiliśmy. Wtedy wyczynowy jacht morski z włókien węglowych to był skok w kosmos. W kraju nie znano tych materiałów.

Bardzo ważne są konsekwencja i upór. W wyznaczony cel trzeba też bezwzględnie wierzyć. Jestem przekonany, że jeżeli dążymy do czegoś, ciągle o tym myślimy i usiłujemy znaleźć najkrótsze drogi prowadzące do celu, to prędzej czy później uda się go osiągnąć.


Sylwetka:

Roman Paszke – urodzony w 1951 r. w Gdańsku jachtowy kapitan żeglugi wielkiej, nawigator, budowniczy jachtów. Przepłynął ponad 200 000 mil w rejsach oceanicznych, w tym kilkakrotnie samotnie przez Atlantyk. Był kapitanem w pierwszych regatach na wielokadłubowcach non stop dookoła świata – The Race. Dwukrotnie próbował pobić samotnie rekord świata w samotnym opłynięciu Ziemi bez zawijania do portów. Wielokrotny mistrz Polski w klasach morskich, zwycięzca i uczestnik wielu międzynarodowych regat, m.in. Kieler Woche oraz Admiral’s Cup. Inicjator i współbudowniczy pierwszych w Polsce jachtów z włókien węglowych i kevlaru. Autor książki Ptaki oceanów.