Wciąż wożę łyżwy w bagażniku

Rozmowa ze Stanisławą Pietruszczak-Wąchałą

Pamięta pani ślizgawkę przy szkole, od której zaczęło się pani zainteresowanie łyżwiarstwem?

Mój pierwszy trener – śp. Bogdan Drozdowski wylewał wodę na bieżni przy szkole. Tak powstawało lodowisko, na którym później odbywały się zajęcia. Trzeba podkreślić, że w Tomaszowie Mazowieckim jazda na łyżwach jest od lat niezwykle popularna. Na szkolnym lodowisku doskonaliliśmy swoje umiejętności, a przy okazji mieliśmy świetną zabawę.

Należałam do uczniów, którzy bardzo lubili sport – startowałam w zawodach lekkoatletycznych, grałam w piłkę ręczną… Pierwsze sukcesy odniosłam jednak w łyżwiarstwie, dlatego postawiłam na tę dyscyplinę.

Od początku chciała się pani ścigać, nie pociągała pani jazda figurowa?

Raczej nie. Podobało mi się łyżwiarstwo szybkie. Wcześniej startowałam w lekkoatletycznym czwórboju i dobrze się czułam w tych dyscyplinach, w których liczyły się skoczność i szybkość. W tym kierunku przygotowywał nas również pan Bogdan Drozdowski.

Jak wspomina pani treningi na lodzie? Odbywały się przecież pod gołym niebem, a przed laty zimy bywały bardzo ciężkie…

To prawda, ale ja zapamiętałam ten czas przede wszystkim jako wspaniałą przygodę! Dla nas łyżwy były atrakcją, na lodowisku toczyło się życie towarzyskie, wszyscy się tam spotykaliśmy.

Oczywiście, zimno czasem było trudne do wytrzymania. Już z czasów moich występów w kadrze narodowej pamiętam, że w Mongolii był taki mróz, że wkładaliśmy gazety pod stroje – jako izolację, by nie odmrozić sobie ciała… Treningi pod gołym niebem miały jednak wiele uroków. Proszę sobie wyobrazić obóz w Zakopanem: minus dwa stopnie, piękne słońce i cudowny krajobraz wokół. Dla mnie to była bajka!

Pamięta pani, jak wyglądały przygotowania do igrzysk w Innsbrucku?

Wyjazd na igrzyska to marzenie każdego sportowca. Nominację otrzymały cztery dziewczęta, a trenowała nas Elwira Seroczyńska, srebrna medalistka olimpijska. Było mi trochę trudniej niż koleżankom, bo jako jedyna byłam spoza „łyżwiarskich” miejscowości. Wówczas za centra tej dyscypliny uchodziły Elbląg i Warszawa. Moje koleżanki pochodziły akurat z Elbląga, ja natomiast byłam „z prowincji”. Poza tym studiowałam już wtedy w AWF w Warszawie. Musiałam np. na własną rękę organizować przyjazd na egzamin z Berlina, gdzie trenowałyśmy, a potem jechać z Warszawy na zawody. Ale takie były czasy i wiedziałam, że muszę tak kombinować, by wszystko ze sobą pogodzić.

Udział w igrzyskach to miłe wspomnienie?

To była wspaniała impreza i przygoda życia! Wydaje mi się, że dziś na igrzyskach nie ma już takiej atmosfery jak przed laty. Wioska olimpijska tętniła życiem, czuliśmy się bezpiecznie. Pamiętam Dzień Polski, podczas którego wystąpił Andrzej Rosiewicz, odbywało się sporo wydarzeń kulturalnych…

Dla mnie udział w igrzyskach był też podsumowaniem dotychczasowej kariery zawodniczej, zakończyłam ją wkrótce po powrocie z Innsbrucka. Czternaste miejsce w biegu na 500 m to nie był najlepszy wynik, dlatego pod względem sportowym milej wspominam mistrzostwa świata w Göteborgu, które odbyły się rok wcześniej. Piąte miejsce na dystansie 500 m to duże osiągnięcie, dające poczucie bycia w światowej czołówce.

Wówczas dopiero zaczynano oddzielać sprint od wieloboju. Chociaż miałam predyspozycje sprinterskie, musiałam przygotowywać się też do długich biegów. Trzeba było trenować na wszystkich dystansach. Dopiero po jakimś czasie sformowano osobne kadry: sprinterską i wieloboistów. Cieszyłam się, że moi następcy będą mogli skupić się na tym, w czym czują się najlepiej.


30 lat czekania na medal zimowych igrzysk olimpijskich

Występ w Innsbrucku (1976) nie był udany dla Polaków. Cztery lata wcześniej wielką niespodziankę na zimowych igrzyskach olimpijskich w Sapporo sprawił Wojciech Fortuna. Na dużej skoczni zakopiańczyk sięgnął po złoto, pierwsze w historii polskich startów na zimowych igrzyskach. Kolejne imprezy – Lake Placid (1980), Sarajewo (1984), Calgary (1988), Albertville (1992), Lillehammer (1994) i Nagano (1998) – były dla polskich sportów zimowych fatalne i nie przyniosły żadnego krążka. Dobre występy zaliczała koleżanka Stanisławy Pietruszczak-Wąchały z kadry łyżwiarek – Erwina Ryś-Ferens. Trzykrotnie zajmowała piąte miejsce: w Lake Placid na 3000 m, w Sarajewie na 1500 m i w Calgary na 3000 m.

Po 30 latach od sukcesu Wojciecha Fortuny radość polskim kibicom ponownie przyniósł skoczek narciarski – Adam Małysz, który wywalczył w Salt Lake City dwa medale: srebrny i brązowy. Cztery lata później w Turynie olimpijskie srebro zdobył biathlonista Tomasz Sikora, a brąz – Justyna Kowalczyk. W Vancouver (2010) wybitna biegaczka narciarska wywalczyła aż trzy krążki, po jednym każdego koloru. Dwukrotnie po srebro sięgnął Adam Małysz. Brąz w biegu drużynowym kobiet wywalczyły następczynie Stanisławy Pietruszczak-Wąchały i Erwiny Ryś-Ferens: Katarzyna Bachleda-Curuś, Luiza Złotkowska i Katarzyna Woźniak.

Jeszcze wspanialsze dla polskich panczenistów okazały się kolejne igrzyska – w Soczi (2014). Brązowe łyżwiarki z Vancouver, do których dołączyła Natalia Czerwonka, wywalczyły srebro. Zbigniew Bródka na dystansie 1500 m został mistrzem olimpijskim. Mężczyźni w biegu drużynowym zdobyli brąz (skład: Zbigniew Bródka, Jan Szymański, Konrad Niedźwiedzki). Medalistów powracających z Soczi witały tłumy kibiców. Dużą grupą stawili się mieszkańcy Tomaszowa Mazowieckiego, wśród nich – Stanisława Pietruszczak-Wąchała ze swoimi uczniami.


Wielu sportowców po zakończeniu kariery rozpoczyna pracę trenerską. Pani wybrała inną drogę.

Tak, ale zdecydowałam o tym trochę później. Ukończyłam studia na wydziale nauczycielskim, jednak równolegle robiłam studia trenerskie. Wróciłam do rodzinnego Tomaszowa i zaczęłam pracę w szkole, jednocześnie przydzielono mi grupę łyżwiarzy w klubie. Prowadziłam ją przez jakiś czas, jeździłam z zawodnikami na spartakiady, ale przyszedł moment, gdy musiałam zrezygnować. Założyłam rodzinę, urodziłam dwoje dzieci – między córką a synem jest tylko półtora roku różnicy. Trudno było pogodzić ich wychowywanie z częstymi wyjazdami. Musiałam coś wybrać i sądzę, że zawód nauczyciela to był dobry wybór. Zostałam też doradcą metodycznym i zajmowałam się szkoleniem nauczycieli.

Od kilkunastu lat jest pani dyrektorem szkoły. Jako olimpijka bacznie przygląda się pani młodym talentom?

Oczywiście. Mamy oddziały sportowe, w których uczą się m.in. łyżwiarze. To wspaniałe dzieci, a dwoje z nich – Szymon Wojtakowski i Iga Smejda – zdobyło w tym roku medale na mistrzostwach świata! W jednej z klas sportowych uczy się syn Pawła Abratkiewicza, trzykrotnego olimpijczyka. Nasi uczniowie dużo trenują i na pewno jeszcze wiele o nich usłyszymy. Staramy się zapewnić im takie warunki, by mogli pogodzić naukę i sport. Mamy świetną kadrę i dobrze wyposażoną szkołę: dużą halę, dwie małe sale i przyszkolne boisko. Z budżetu obywatelskiego w ubiegłym roku wybudowaliśmy tor wrotkarski. Niedaleko nas jest wspaniała Arena Lodowa, w której dzieci także mają zajęcia.


Pierwsza kryta hala lodowa w Polsce

Arena Lodowa w Tomaszowie Mazowieckim jest pierwszym tego typu obiektem w kraju. To wielofunkcyjna hala, w której trenować mogą zawodnicy zimowych dyscyplin: łyżwiarstwa szybkiego i figurowego, hokeja oraz short tracku. Kiedy z igrzysk olimpijskich w Soczi wracali polscy łyżwiarze, całe środowisko głośno apelowało o budowę krytej hali lodowej, gdzie mogliby trenować zawodnicy. Uroczystość podpisania aktu i wmurowania kamienia węgielnego pod obiekt odbyła się 10 września 2016 r. W wydarzeniu wzięła udział żona pierwszego trenera Stanisławy Pietruszczak-Wąchały – Bogumiła Drozdowska. Trener Drozdowski zmarł kilka miesięcy przed rozpoczęciem budowy. Podczas uroczystości wspominano pierwsze tory lodowe i szkółki łyżwiarskie, które zakładał w Tomaszowie Mazowieckim.

Rok i cztery miesiące później, 14 grudnia 2017 r., nastąpiło otwarcie Areny Lodowej. – Mamy w Tomaszowie Mazowieckim poziom mistrzowski wśród zawodników, a teraz dodatkowo mamy obiekt, który śmiało może konkurować z najlepszymi tego typu obiektami – mówił podczas uroczystości Prezydent RP Andrzej Duda. – Nasze łyżwiarstwo szybkie, figurowe, hokej na lodzie znajdą w Tomaszowie Mazowieckim centrum, w którym będą mogły się rozwijać.

W grudniu 2018 r. w Arenie Lodowej zorganizowano zawody Pucharu Świata w łyżwiarstwie szybkim, które po raz pierwszy od 19 lat odbyły się w Polsce. W imprezie wzięło udział kilkuset zawodników z 27 krajów, w tym wielu mistrzów i rekordzistów świata czy medalistów olimpijskich. Nie zabrakło wśród nich mistrza z Soczi – Zbigniewa Bródki.


Myśli pani czasem o tym, jak wyglądałaby pani kariera, gdyby przed laty można było liczyć na treningi w podobnych warunkach?

Nie myślę o tym w ten sposób, po prostu bardzo się cieszę, że teraz jest lepiej. Jako była zawodniczka i trenerka rozumiem potrzeby młodych sportowców, dlatego staram się im pomóc, jak potrafię. Mam cichą nadzieję, że nawet jeśli nie będzie wśród naszych absolwentów mistrzów świata, to przynajmniej wybiorą oni sport na całe życie.

Czyli będą po prostu aktywni?

Tak! Chodzi o to, by żyli zdrowo. Serce rośnie, kiedy widzę, że Arena Lodowa jest wypełniona ludźmi. Zresztą jeszcze gdy była w budowie, tłumy mieszkańców Tomaszowa pojawiały się na lodowisku na placu Kościuszki. Wielu młodych ludzi, których udało się odciągnąć na chwilę od komputerów i telefonów. To jest wspaniałe.

Można panią spotkać w Arenie Lodowej?

Jak tylko mam możliwość, to zawsze tam jestem. Wożę łyżwy w bagażniku samochodu z myślą o tym, że mogę je założyć, jeśli znajdę chwilę na wizytę w Arenie. Lubię też jazdę na rolkach, pływanie. Staram się dbać o kondycję.

Ma pani jakieś sportowe rytuały, taki grafik do wypełnienia?

Nie. Jestem bardzo uporządkowana i bardzo męczyłaby mnie świadomość, że ze względu na inne obowiązki – np. konieczność pozostania dłużej w pracy czy opiekę nad wnukami – nie wykonałam czegoś, co wcześniej zaplanowałam. Wolę iść za impulsem, niż rozliczać się z realizacji planu.

Jak pani czuje: czy lata aktywności sportowej zaprocentowały tym, że dziś jest pani w bardzo dobrej formie?

Uważam, że tak. Nic mi nie dolega, nigdy nie miałam problemów z kręgosłupem czy stawami. Czasem żartuję, że może zakonserwowałam się w tych trudnych warunkach, na lodzie i w zimnie. Mimo swojego wieku jestem sprawna fizycznie i zdrowa. Bardzo sobie to chwalę i chciałabym, by tak pozostało jak najdłużej!

Może w utrzymaniu dobrej kondycji pomaga też fakt, że ciągle pracuję zawodowo. Społecznie działam w Regionalnej Radzie Olimpijskiej w Łodzi i w Polskim Komitecie Olimpijskim. Jestem członkiem Komisji Współpracy z Olimpijczykami. To dla mnie bardzo ważne, bo mam poczucie, że poprzez tę działalność spłacam to, co sama kiedyś otrzymałam. Jestem także członkiem Zarządu Towarzystwa Olimpijczyków Polskich. To dla mnie wielki zaszczyt, bo zasiadam tam wśród złotych medalistów, wybitnych sportowców.

Wiele moich koleżanek i kolegów trenuje regularnie, dzięki czemu mogą startować w zawodach dla weteranów. Ja niestety na razie nie mam na to czasu. Ale może na emeryturze?


Stanisława Pietruszczak-Wąchała (ur. w 1953 r. w Tomaszowie Mazowieckim) – łyżwiarka szybka, mistrzyni Polski z 1976 r. na dystansie 500 m i ośmiokrotna wicemistrzyni kraju (500 m, 1000 m, wielobój) w latach 1974–1977. Czterokrotna rekordzistka Polski. Uczestniczka igrzysk olimpijskich w Innsbrucku (1976), mistrzostw świata w Göteborgu (1975) i mistrzostw Europy w Medeo (1974). Reprezentowała klub Pilica Tomaszów Mazowiecki. Po zakończeniu kariery sportowej została nauczycielką wychowania fizycznego i pracowała jako doradca metodyczny. Od 2002 r. jest dyrektorem Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 4 w Tomaszowie Mazowieckim, w którego skład wchodzą duża szkoła podstawowa i dwa przedszkola.