Do aktywności powinni motywować wszyscy

Rozmowa z Teresą Sukniewicz-Kleiber i prof. Michałem Kleiberem

Zamiłowanie do sportu, poza oczywistymi profitami, przyniosło państwu długoterminową korzyść…

TS-K: Poznaliśmy się z mężem w pociągu do Zakopanego – każde z nas jechało na swój obóz sportowy. Pamiętam, że po kolacji wigilijnej tata zawiózł mnie na Dworzec Wschodni. Panowała tam totalna pustka – 24 grudnia wszyscy spędzają przecież czas w domu, z rodziną. Czułam się nieswojo, bo przywykłam, że na dworcu zawsze jest tłok. Tym razem na peronie poza mną było tylko kilka osób. A wśród nich pewien młody mężczyzna, który nieustannie chodził wzdłuż peronu i na mnie spoglądał. Jak się później okazało, to był Michał.

MK: Dla mnie też była to niecodzienna sytuacja: wyjazd na obóz w Wigilię. I również utkwił mi w pamięci ten pusty dworzec. Podróż z Warszawy do Zakopanego trwała wówczas niemal całą noc. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy się zaprzyjaźnić (śmiech). Do dziś powtarzamy, że gdyby któryś z pozostałych podróżnych zobaczył nas na ślubie – pękłby ze śmiechu.

Tak więc nasze sportowe zaangażowanie pomogło nam się poznać i w każdą okrągłą rocznicę chodzimy razem na Dworzec Wschodni, by powspominać dawne czasy.

Jechała pani na obóz lekkoatletyczny. Dlaczego biegi płotkarskie?

TS-K: To bardzo techniczna, ale niewymagająca predyspozycji długodystansowca dyscyplina. Od dziecka byłam bardzo sprawna ruchowo. Jako 14-latka na międzynarodowym obozie harcerskim w Cieplicach wzięłam udział w zorganizowanej tam olimpiadzie. Wygrałam w zasadzie w każdej konkurencji: skoku w dal, skoku wzwyż, biegu na 60 m.

Moja drużyna zwyciężyła w grze w dwa ognie. Kiedy wróciłam do domu, opowiedziałam o wszystkim rodzicom i babci. Byli pod dużym wrażeniem, dlatego zaprowadzili mnie na Legię. Zaczęłam brać udział w organizowanych tam dla młodzieży czwartkach lekkoatletycznych, często wygrywałam w biegach sprinterskich. Pojawienie się po raz pierwszy mojego nazwiska – jako zwyciężczyni czwartkowych zawodów – w małej wzmiance w piątkowej prasie napełniło mnie dumą.

Pan też wcześnie zaangażował się w sport?

MK: To było naturalne ze względów rodzinnych. Mój tata grał amatorsko w tenisa, był też działaczem sportowym. Pełnił funkcję prezesa sekcji tenisowej w klubie, potem wiceprezesa Polskiego Związku Tenisowego. Chodziłem na korty już jako mały chłopiec, a w wieku 11 lat zdobyłem tytuł mistrza Warszawy w swojej kategorii wiekowej.

Potem było już coraz gorzej: tenis jest bardzo czasochłonny, a ja jednak miałem raczej intelektualne ambicje. Po maturze studiowałem równolegle na dwóch uczelniach i pogodzenie wszystkich obowiązków stanowiło wielkie wyzwanie. Nie było łatwo, ale dużo się wówczas nauczyłem. Nie miałem już rodziców i wydaje mi się, że tenis w znacznym stopniu pozwolił mi przetrwać ten trudny okres. Również w sensie materialnym.

Kiedy zakończył pan tenisową karierę?

MK: Dość wcześnie – w wieku 25 lat, gdy tylko zrobiłem doktorat. Uznałem, że panu doktorowi nie wypada biegać po korcie w krótkich spodenkach. Pewnie już tak by zostało, gdyby nie fakt, że wyjechałem na dwa lata do Niemiec. Żona nie mogła ze mną pojechać, bo była na studiach doktoranckich w SGPiS (dzisiaj SGH), więc popołudniami się nudziłem. Nie miałem co ze sobą zrobić, chodziłem na pobliskie korty i obserwowałem grających. Któregoś razu zdobyłem się na odwagę i podszedłem do jednego z trenerów. To był koniec lat 70., okres rozpoczynającej się w Niemczech olbrzymiej popularności tenisa. Powiedziałem temu trenerowi trochę zaczepnie, że wszystko tutaj ładnie wygląda, ale mnie się wydaje, że gram lepiej od wszystkich tu grających. Ku memu zdziwieniu pozwolił mi się sprawdzić. To był początek mojej drugiej zawodniczej kariery. Przez pięć lat grałem w niemieckiej lidze. Gra pozwoliła mi poznać Niemcy, nawiązać kontakty. Dzięki sportowi zyskuje się przyjaciół, ma się możliwość podróżowania. Śmieję się czasami, że gdyby wówczas tenisistom płacono tyle, co obecnie, nie zostałbym prezesem Polskiej Akademii Nauk (śmiech). Nie narzekam jednak, bo wyszło mi to na dobre.

Wojciech Fibak wiele razy wspominał pewien mecz między panami.

MK: To było znamienne wydarzenie dla nas obu. Stanęliśmy naprzeciwko siebie w ważnym meczu mistrzostw Polski. Byłem o parę lat starszy od Wojtka, grałem bardzo stabilnie i pokonanie mnie było wyzwaniem dla młodszego zawodnika. Prowadziłem, brakowało mi jednej piłki do zwycięstwa. Ale przegrałem. Dla mnie był to wtedy wielki dramat, Wojtek zaś był bardzo szczęśliwy. Po latach obaj przyznajemy, że to było zrządzenie losu. Obaj zyskaliśmy na tym wydarzeniu: nastoletni wówczas Wojtek, będący na początku kariery, uwierzył, że może wygrywać z doświadczonym zawodnikiem. Ja zrozumiałem, że może nadam się lepiej do czegoś innego niż tenis. Dziś myślę sobie: całe szczęście, że nie wygrałem. Bóg wie, jak by się to potoczyło, gdybym zwyciężył.

W sporcie dąży się jednak do zwycięstwa, choć nie zawsze się udaje. Brak sukcesu na pierwszych w pani życiu igrzyskach olimpijskich rozczarował?

TS-K: Podczas igrzysk w Meksyku miałam dopiero 20 lat. Było dla mnie za wcześnie. Sądzę, że wytypowano mnie do udziału jako zawodniczkę rokującą na przyszłość. Bo na tamten moment nie miałam absolutnie żadnych szans. Chociażby dlatego, że nie było wtedy ze mną nawet mojego trenera. A trener w technicznym sporcie, jakim jest płotkarstwo, to podstawa. Poza tym po raz pierwszy biegłam na tartanie, którego w Polsce jeszcze nie było.

Wynik nie miał jednak dla mnie znaczenia. Liczyło się to, że mogłam być na olimpiadzie, poczuć ten klimat. Uważam igrzyska w Meksyku za niezapomniane przeżycie.

Sukcesy w pani karierze przyszły później. Trzykrotnie ustanawiała pani rekord świata w biegu na 100 m przez płotki. Jak czuje się człowiek, gdy wie, że jest w czymś najlepszy na świecie?

TS-K: Jest to bardzo budujące i daje niewyobrażalną siłę. Zna się swoje konkurentki i ich możliwości, a świadomość, że jest się od nich lepszą, jest wspaniała. To sedno sportowych ambicji – wiedzieć, że jest się najlepszym, i udowadniać to, zwyciężając na zawodach. Naprawdę! W życiu zawodowym często jest zapewne podobnie, ale nigdy nie wiemy, w jakim stopniu to się nam udaje. W sporcie wiedziałam to na pewno.

Na tym polega idea sportu?

MK: Oczywiście! Sport to rywalizacja i wygrywanie. To jest troszkę jak z politykami – mówią, że przyświecają im różne piękne ideały, jednak tak naprawdę wielu z nich chodzi chyba przede wszystkim o wygraną.


Aktywne małżeństwo

W rodzinie Kleiberów aktywność to rytuał. Wspólnie chodzą na basen, grają w tenisa, latem jeżdżą na rowerach, a zimą – na nartach. Starają się dwa razy w tygodniu wykonywać ćwiczenia siłowe i rozciągające. Lubią także szybkie, intensywne maszerowanie. Z taką jednak różnicą, że nie mamy już potrzeby rywalizacji, mamy natomiast wielką satysfakcję z samej aktywności fizycznej. Pomogłem żonie nauczyć się dobrze grać w tenisa i to z nią najczęściej jestem na korcie1 – tłumaczył prof. Kleiber w jednym z wywiadów.

Przynajmniej raz w roku wyjeżdżają na narty w Alpy. Oboje są też kibicami. Oglądamy (…) tenis i oczywiście lekkoatletykę, ale wolimy to sami robić na żywo, niż oglądać w telewizji. Własne emocje na stadionie czy korcie są nieporównywalnie silniejsze od tych doznawanych na kanapie przed telewizorem2 – mówił prof. Michał Kleiber.


Czy państwa zdaniem można być aktywnym 70-latkiem, jeśli wcześniej nie podejmowało się żadnej aktywności?

MK: Niewątpliwie tak, jednak na początku trzeba być ostrożnym i rozsądnym. Oczywiście przełamanie się jest trudne, ale z czasem ruch wchodzi w nawyk i staje się drugą naturą. Widzę to po sobie. Gdy przez trzy dni nie uprawiam sportu, staję się nerwowy. Tymczasem większość osób w moim wieku jest szczęśliwa, gdy przez trzy dni niczego takiego nie musi robić. A naprawdę warto się ruszać! Jest mnóstwo dyscyplin, które mogą wybrać osoby starsze: spacery, później dostosowane do wieku i możliwości fizycznych bieganie, pływanie, narciarstwo biegowe. Doskonały jest też tenis – można grać przez całe życie i dopasowywać grę do swoich możliwości. Sport kształtuje charakter, pozwala poznawać ciekawych, aktywnych życiowo ludzi, daje poczucie satysfakcji i podnosi samoocenę.

Pani również po siedemdziesiątce aktywność nadal przychodzi łatwo?

TS-K: Przede wszystkim ja nie jestem 70-latką, choć metrykalnie to prawda (śmiech)! Mam naturalną potrzebę ruchu, bez niego czuję się źle. Poza tym mąż stale mnie dopinguje, a to jest bardzo ważne. Dobrze mieć kogoś, kto motywuje. Razem jest raźniej.


Miss tartanu

Teresa Sukniewicz zasłynęła nie tylko za sprawą sportowego talentu, ale również niezwykłej urody. Długie ciemne włosy (dziś jest blondynką), idealna figura i błysk w oku sprawiały, że szaleli za nią kibice, dziennikarze i sportowcy. Łamała serca, Piękna Teresa znów wygrywa, Rekordzistka z wdziękiem3 – to tylko niektóre teksty, jakie można było przeczytać w prasie. Do Polskiego Związku Lekkoatletyki nieustannie przychodziły listy od wielbicieli, którzy proponowali nawet małżeństwo.

Jako nastolatka wystąpiła w programie telewizyjnym Przy kominku razem ze wspaniałymi aktorami Gustawem Holoubkiem i Kazimierzem Rudzkim. Pracowała jako dziennikarka w redakcji sportowej TVP, przygotowując m.in. reportaże z udziałem sportowców.


Jak zachęcać do aktywności?

MK: Moim konikiem jest kształcenie ustawiczne, nie tylko ducha, ale także ciała. Uważam, że człowiek powinien uczyć się przez całe życie. I sądzę, że uprawianie sportu należy zaszczepiać już od najmłodszych lat. Motywacja do aktywności przychodzi naturalnie, jeśli wynika z wewnętrznej potrzeby, z własnego przekonania. Dlatego namawiam wszystkich do aktywności w każdym wieku. Sport uczy starań o realizację własnych celów, uczy także przegrywać i wyciągać wnioski z porażek. To jest istotne na wielu płaszczyznach życia.

Według mnie do aktywności powinni motywować wszyscy, może przede wszystkim lekarze, traktując ruch jako ważny element zapobiegania wielu schorzeniom, a później terapii. Sami też możemy zachęcać swoją rodzinę i znajomych do ruchowej aktywności. Dzisiaj rozmawiałem z pewną znajomą, która ma wyraźną nadwagę. Żaliła mi się, że źle wygląda. Zapytałem wprost, co robi, by zrzucić kilogramy: biega? jeździ na rowerze? Odpowiedziała, że nic nie robi, bo nie ma czasu. Zrobiłem jej cały wykład o potrzebie ruchu i korzyściach wynikających z aktywności fizycznej.

W środowiskach uniwersytetów trzeciego wieku widać zmianę w podejściu do aktywności fizycznej?

TS-K: Ogromną! Mieszkamy w pobliżu Pola Mokotowskiego w Warszawie i widzimy tam stały wzrost liczby osób aktywnych ruchowo, także osób starszych dziarsko maszerujących z kijkami.

MK: Uważam, że powinno się słuchaczom uniwersytetów trzeciego wieku, poza możliwością udziału w zajęciach ruchowych, podawać twarde dane o znaczeniu aktywności fizycznej. Jest na ten temat mnóstwo wiarygodnych badań, prowadzonych przez wiele lat i obejmujących wiele tysięcy uczestników. Wszystkie dowodzą, że aktywność ruchowa ma olbrzymie znaczenie dla zdrowia i samopoczucia. Nie mówiąc już o szansach życiowych: energiczny i dbający o zdrowie człowiek jest dużo lepiej postrzegany niż ospały, z widocznymi oznakami życiowego zniechęcenia.


Teresa Sukniewicz-Kleiber (ur. 10 listopada 1948 r. w Warszawie) – lekkoatletka startująca w biegach płotkarskich. Brała udział w igrzyskach olimpijskich w Meksyku w 1968 r., gdzie odpadła w półfinale biegu na 80 m. Dwa razy uczestniczyła w mistrzostwach Europy w biegu na 100 m przez płotki: w Atenach (1969) zajęła piąte miejsce, dwa lata później w Helsinkach zdobyła srebrny medal. W 1970 r. na uniwersjadzie w Turynie triumfowała w tej konkurencji. Trzy razy zdobywała medale w halowych mistrzostwach Europy: srebrny w biegu na 50 m w Grenoble (1972) i dwa srebrne w biegu na 60 m – w Wiedniu (1970) i Sofii (1971). Trzykrotnie ustanowiła rekord świata w biegu na 100 m przez płotki: w roku 1969 i dwa razy w 1970. Siedmiokrotna mistrzyni Polski. Uznana za najlepszego polskiego sportowca 1970 r. w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”.

Prof. Michał Kleiber (ur. 23 stycznia 1946 r. w Warszawie) – specjalista w zakresie informatyki, mechaniki i nauk o materiałach, profesor nauk technicznych, badacz i nauczyciel akademicki, były czołowy polski tenisista. W latach 2007–2015 prezes Polskiej Akademii Nauk, w latach 2006–2010 doradca społeczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. kontaktów ze środowiskiem naukowym, w latach 2001–2005 minister nauki i informatyzacji. Pracował na uniwersytetach w Stuttgarcie, Hanowerze i Darmstadt, był profesorem wizytującym na Uniwersytecie Kalifornijskim i Uniwersytecie Tokijskim. Jest m.in. wiceprezesem Europejskiej Akademii Nauk i Sztuk, prezesem Europejskiego Stowarzyszenia Metod Obliczeniowych w Naukach Stosowanych, prezesem Europejskiego Forum Nauk o Materiałach, członkiem Austriackiej Akademii Nauk, byłym członkiem Europejskiej Rady Badań oraz Komitetu Sterującego Rady Zarządzającej Europejskiej Fundacji Nauki w Strasburgu. Autor ok. 250 publikacji naukowych i 10 książek. Kawaler Orderu Orła Białego.


1 Grzegorz Stech, Prof. Michał Kleiber: Moja kariera tenisisty jeszcze się nie skończyła, http://tenisisquash.pl/prof-michal-kleiber-moja-kariera-tenisisty-jeszcze-sie-nie-skonczyla/ [dostęp: 26 marca 2019 r.].
2 Tamże.
3 Łukasz Olkowicz, Słoneczne życie miss tartanu. Rozkochała w sobie wszystkich, https://www.przegladsportowy.pl/magazyn-przegladu-sportowego/teresa-sukniewicz-sloneczne-zycie-miss-tartanu-reportaz/n7jq6zt [dostęp: 26 marca 2019 r.].